Czy sądy mogą być motorem zmian społecznych?

Prawie każdy, kto choć pobieżnie zna historię Stanów Zjednoczonych w XX wieku, słyszał o takich kamieniach milowych orzecznictwa Sądu Najwyższego USA, jak Brown v. Board of Education (1954), czy Roe v. Wade (1973). Zgodnie z powszechnym przekonaniem, pierwsze z tych orzeczeń zakończyło segregację rasową w USA, a drugie zapewniło kobietom prawo do aborcji. Są to koronne przykłady używane przez tych, którzy twierdzą, że sądy mogą być kołem zamachowym postępu społecznego - nawet wtedy, gdy społeczeństwo i politycy stoją postępowi na drodze. Jak pokazuje jednak prof. Gerald N. Rosenberg w głośnej książce The Hollow Hope. Can Courts Bring About Social Change? historia nie wspiera tego stanowiska.

Rosenberg pokazuje m.in. na przykładzie sprawy Brown, która dotyczyła segregacji rasowej w szkołach średnich, że wpływ sądów na rzeczywistość społeczną jest bardziej ograniczony niż mogłoby się wydawać. Jak pokazują dane, mimo odważnego i stanowczego podejścia Sądu w Brown, jeszcze w 1964 (a więc w dekadę po wydaniu tego orzeczenia) tylko 1.2% kolorowych uczniów na południu USA uczęszczało do szkół wraz z białymi uczniami. Dopiero Civil Rights Act uchwalony przez Kongres w 1964 spowodował istotną zmianę sytuacji (dwukrotny wzrost już w okresie 1964-1965, 91.3% w 1972).

Rosenberg rozróżnia trzy rodzaje ograniczeń dla wpływu sędziów na społeczeństwo:

  1. Ograniczona natura konstytucyjnych praw podmiotowych

  2. Brak niezależności sędziowskiej

  3. Brak samodzielnych instrumentów do implementacji orzeczeń

Oczywiście, praca Rosenberga spotkała się z dużą ilością polemiki. Osobiście uważam jednak, że jego argumenty się bronią - i co więcej, mają zastosowanie nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Jestem gotów postawić tezę, że polski Trybunał Konstytucyjny napotyka w szczególności na ograniczenia, które zidentyfikował Rosenberg.

Pierwsze z ograniczeń sprowadza się do stwierdzenia, że sędziowie mają tendencję do wprowadzania stopniowych zmian w swoich “liniach orzeczniczych” (w przeciwieństwie do nagłych rewolucji). Oznacza to, że jeśli chce się osiągnąć zmianę tą drogą, konieczna jest długoterminowa strategia litigacyjna - rozpoczynająca się od spraw “małych” i mniej kontrowersyjnych.

Drugie ograniczenie odnosi się do niechęci sądów do działania na własną rękę - tzn. do wydawania orzeczeń, które nie mają poparcia wśród elit lub w masach społecznych. Ta postawa sądów wynikać może z obawy przed politycznymi reperkusjami - np. w postaci prób ograniczenia jurysdykcji sądów (częsta groźba w USA), zmniejszeniu finansowania, czy czysto personalnie - ryzyka braku reelekcji (gdy sędziowie są wybierani w wyborach powszechnych) lub ryzyka złamania kariery (gdy urzędnicy lub politycy mają wpływ na awans zawodowy sędziów).

Trzecie ograniczenie ma szczególne znaczenie w sprawach skomplikowanych. Segregacja rasowa w szkołach jest dobrym przykładem - trudno sobie wyobrazić, w jaki sposób Sąd Najwyższy USA miałby wymusić implementację swojego orzeczenia biorąc pod uwagę otwartą niesubordynację południowych polityków i urzędników. Żeby przezwyciężyć to ograniczenie, konieczne jest powszechne wsparcie dla kierunku zmian, w którym podąża orzeczenie sądu. Ale jeśli rzeczywiście istnieje takie silne wsparcie, to oznacza, że zmiana równie dobrze mogłaby przyjść z innej strony - np. poprzez nowy akt prawny.

Podsumowując, sądy mogą być narzędziem - trybem w mechanizmie zmian - odpowiadając na sygnały pochodzące od elit lub od silnych grup interesu. Sądy nie mogą jednak być samodzielnym motorem zmian.