Krytycznie o decyzji UOKiK w sprawie “mobilnego kartelu”
Wspaniałym przykładem jak szkodliwe potrafi być w praktyce prawo antymonopolowe jest upubliczniona dziś w błysku fleszy decyzja Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów nakładająca 113 mln złotych kary na czterech operatorów telekomunikacyjnych - Polkomtel, PTC, PTK Centertel oraz P4. Na ironię zakrawa, że dziś polscy urzędnicy wiedzą lepiej od przedsiębiorców, kiedy powinno się wprowadzać na rynek nowe produkty, tak samo jak urzędnicy amerykańscy jeszcze w latach siedemdziesiątych byli przekonani, że wprowadzanie nowych produktów to marnotrawstwo i celowe ograniczanie konkurencji (np. głośna sprawa producentów płatków śniadaniowych z 1972 r.). Nie twierdzę, że wspomniana decyzja jest niezgodna z dominującą interpretacją prawa i orzecznictwem. Jest ona jedynie niezgodna z promowaniem konkurencji i dobrobytu konsumentów, a to powinno dać nam do myślenia.
Nie wchodząc nadmiernie w szczegóły, Prezes UOKiK uznał, że czterech operatorów dogadało się między sobą, by nie wprowadzić na rynek nowego produktu - telewizji mobilnej w standardzie DVB-H, czyli takiej, którą oglądać można by na specjalnych telefonach komórkowych. Zdaniem Prezesa, konsumenci ponieśli przez to ogromną stratę, gdyż nie mogą - na wzór mieszkańców Japonii czy Korei - oddawać się rozkoszom oglądania ulubionych programów telewizyjnych w parku, na ulicy, czy w autobusie.
Operatorzy próbowali się bronić argumentując, że w czasie recesji gospodarczej DVB-H jest projektem nieopłacalnym na co wskazują doświadczenia innych krajów europejskich. Dlatego też nie miało dla nich ekonomicznego sensu, by angażować się w DVB-H i to jeszcze na niekorzystnych - w ich ocenie - warunkach narzuconych przez zwycięzcę konkursu na państwowy monopol na częstotliwości - spółkę Info-TV-FM z Zamościa.
Urzędnicy pozostali niewzruszeni. Jeśli każdemu z operatorów indywidualnie nie opłacało się wejście w DVB-H, to po co dogadywali się między sobą, by nie wprowadzać tego produktu? W dodatku, sami operatorzy zapewniali jeszcze niedawno Prezesa UOKiK, że telewizja mobilna jest “naturalną usługą dodaną telefonii ruchomej”. Jak słusznie zauważyli urzędnicy, rzekome porozumienie konkurentów czemuś musiało służyć. Jedną z tych funkcji mogło być zmniejszenie ryzyka, że jeden z operatorów jednak zdecyduje się zainwestować w DVB-H i wtedy pozostali będą musieli za jego przykładem zaangażować się w ten rynek. Ważne przy tym jest, że “spóźnialscy” mogli by stracić część klientów.
Wydawać się może, że wnioski, które z powyższego wyciągnął UOKiK są właściwe. Tak jednak nie jest. Decyzja Prezesa UOKiK opiera się na założeniu, że urzędnik może wiedzieć lepiej od przedsiębiorcy, kiedy temu przedsiębiorcy opłaca się wejść na rynek z nowym produktem. Kwestia rzekomego kartelu jest tu w istocie elementem przygodnym.
Bez wysiłku można podać całkowicie niewinne uzasadnienie rzekomej zmowy czterech operatorów. Biorąc pod uwagę niepewność związaną z rynkiem DVB-H (jak pokazują przykłady europejskie), operatorzy byli gotowi na niego wejść jedynie na wystarczająco korzystnych warunkach, które zapewnić miało im wygranie konkursu na częstotliwości przez powołane przez nich konsorcjum. Operatorzy konkurs przegrali i - zgodnie z przewidywaniami - otrzymali od Info-TV-FM ofertę, która z punktu widzenia ich oceny ryzyka była nieopłacalna. Cały czas istniało jednak ryzyko, że jeden z nich się wyłamie i mimo ryzyka zdecyduje się na przyjęcie oferty Info-TV-FM. Pozostali byliby wtedy pod presją i musieliby podjąć decyzję albo o pójściu w ślad tego operatora albo o wstrzymaniu się z działaniem w nadziei na ekonomiczne fiasko jego inwestycji. Dlatego też racjonalne mogło być wymienianie się informacjami między operatorami o ich stosunku do oferty Info-TV-FM oraz koordynowanie działań.
Gdyby wejście na rynek DVB-H było rzeczywiście opłacalne, to nie można mieć złudzeń: na pewno któryś z operatorów by się wyłamał. Kartele są z natury niestabilne. Powodzenie ewentualnej zmowy operatorów jest dowodem na to, że w ich ocenie DVB-H na dzisiejszych warunkach to marnotrawstwo zasobów, które przecież mają alternatywne zastosowania. Takim zastosowaniem jest np. polepszanie oferty w ich podstawowej działalności, czyli telefonii komórkowej.
I to jest istota problemu - urzędnikom wydaje się, że wiedzą lepiej, jak przedsiębiorcy powinni alokować zasoby. Dzięki obecnemu kształtowi prawa antymonopolowego urzędnicy nie muszą nawet udowadniać, że działanie przedsiębiorcy było nieracjonalne i realnie zaszkodziło konsumentom. To od przedsiębiorcy wymaga się udowodnienia, że nie jest wielbłądem i wykazania ekonomicznej efektywności jego działań!
Problem polega na tym, że takie podejście wypacza naturę przedsiębiorczości i konkurencji, która jest rynkowym procesem odkryć i dostosowania. Na tym właśnie polega wartość przedsiębiorcy, że jest gotów podejmować ryzyko i ponosić odpowiedzialność za swoje decyzje. Gdyby możliwe było techniczne uzasadnienie każdej trafnej decyzji przedsiębiorcy, to wtedy równie dobrze moglibyśmy przejść na centralne planowanie. A to, jak już mieliśmy się okazję przekonać, nie działa.