Jak podaje Wikipedia “Insider trading (lub insider dealing) to transakcje akcjami danej spółki akcyjnej dokonywane przez osoby mające dostęp do informacji niejawnych dotyczących tej spółki”. Jest to oczywiście czyn zabroniony prawdopodobnie w całym cywilizowanym świecie, co oznacza niechybnie, że każdy kto się dopuszcza “insider trading” reprezentuje zło wcielone i nie zasługuje by uczciwy człowiek podał mu rękę na ulicy. Czy tak jest rzeczywiście osądźcie sami po przeczytaniu 15 mitów o “insider trading” autorstwa prof. Henry G. Manne’a [Źródło: Truth on the Market] - poniżej tłumaczenie najciekawszych moim zdaniem.
Polecam recenzję, którą prof. Donald J. Boudreaux (GMU, Econ) uczcił drugie wydanie słynnej pracy sędziego Posnera “Antitrust Law”. Mój ulubiony fragment to oczywiście:
(...) Ale czy prawo antymonopolowe powinno dalej istnieć? Przy odpowiedzi na to pytanie kończy się moja zgoda z Posnerem. Opierając się na moim rozumieniu konkurencji, jak też i omylności (oraz nieunikalnie politycznej natury) publicznego egzekowowania ustaw antymonopolowych, wydaje mi się, że sytuacja konsumentów byłaby lepsza, gdyby wszystkie takie ustawy zostały uchylone a odpowiedzialni za ich egzekwowanie znaleźli inne zatrudnienie. (...)
Adam Liptak poruszył w The New York TImes bardzo ciekawy temat konfliktu między dążeniem przez sędziów Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych do kompromisu, pozwalającego na wydanie jednomyślnej decyzji, a dostrzeganą przez niektórych potrzebą bardziej odważnego orzecznictwa, które jest w praktyce możliwe jedynie przy formułowaniu koalicji 5 przeciwko 4.
Zgodnie z tradycją, Sąd Najwyższy USA liczy dziewięciu sędziów. Obecny skład osobowy sądu pozwala na budowanie koalicji “konserwatywnych” i koalicji “liberalnych” w czasie głosowania nad orzeczeniem w konkretnej sprawie. Niektórzy sędziowie (jak Antonin Scalia i Clarence Thomas) są dość przewidywalni, lecz niektórzy (jak Anthony Kennedy) są uważani za tzw. “swing votes” - zależnie od konkretnej sprawy potrafią przyłączyć się do jednej lub drugiej strony barykady. Dlatego trudno jest przewidzieć decyzje Sądu w bardziej kontrowersyjnych kwestiach.
Nawet sędziowie często w ostatnim momencie dowiadują się czy są w większości, czy też w mniejszości. Wyjaśnia to fakt, że czasami zdania odrębne (“dissents”) są bardzo obszerne i wręcz wyglądają jakby były pisane jako opinie większości, jednak ze względu na wynik głosowania takiej roli pełnić nie mogły. Warto zaznaczyć, że pod opinią większości - czyli wiążącą decyzją sądu - nie podpisuje się cały skład, lecz jedynie ci spośród sędziów, którzy się z nią zgadzają.
W sytuacji takiego podziału ideologicznego w składzie Sądu możliwe są dwie podstawowe strategie orzecznicze: (1) na siłę szukać kompromisu dążąc do jednomyślności lub (2) budować większość, nawet jeśli tylko 5-4.
Jakiś czas temu czytelnik zwrócił moją uwagę na problem poważnych ograniczeń w stosowaniu skargi o stwierdzenie niezgodności z prawem prawomocnego orzeczenia sądu w przypadku sądów administracyjnych i Naczelnego Sądu Administracyjnego w szczególności. Temat wydał mi się interesujący, więc chciałbym mu trochę uwagi poświęcić.
Wydaje się, że miłościwie nam panujący ustawodawca przekonany jest o nieomylności sądów. Nie budzi chyba jednak kontrowersji teza, że sądy mimo wszystko nieomylne nie są. Pytanie, czy z faktu, że każdy sąd może wydać orzeczenie z jakiegoś powodu błędne, wynika, że od każdego orzeczenia powinna przysługiwać możliwość odwołania. Trudno sobie taki stan wyobrazić, gdyż oznaczałoby to w praktyce, że “sprawy” nigdy by się nie kończyły. A to z kolei uniemożliwiłoby realizowanie podstawowych funkcji prawa - bo po co komu prawo, którego nie można skutecznie i definitywnie dochodzić?
Czasami jednak zdarza się, że orzeczenie sądu jest nie tylko błędne w oczach jednej ze stron, ale jest wręcz niezgodne z prawem. Co więcej, skutkiem takiego orzeczenia może być dotkliwa szkoda poniesiona przez obywatela. Sprawiedliwe wydaje się, żeby taka szkoda była naprawiona (oczywiście pojawia się problem, dlaczego to podatnicy mają ponosić ciężar naprawiania szkód wyrządzonych przez konkretnych urzędników/sędziów/polityków - niepotrzebne skreślić). Polskie postępowanie przed sądami administracyjnymi drogę do naprawienia takich szkód w kilku przypadkach niestety zamyka.
W jednym z komentarzy do mojego tekstu o powodzi (“Trzeba się było ubezpieczyć”) czytelnik 2young2bslow zasugerował artykuł “Neglecting Disaster: Why Don’t People Insure Against Large Losses?” H. Kunreuthera i M. Pauly’ego (obaj z University of Pennsylvania) jako uzupełnienie tematyki ubezpieczeń od katastrof. Poniżej chciałbym przedstawić podstawową tezę autorów.