Przeciwko tanim miejscom parkingowym

W powszechnym postrzeganiu problemów z którymi borykają się mieszkańcy miast jako dogmat przyjmowane jest, że drogi są złe i miejsc parkingowych dla samochodów jest za mało. Są tacy, którzy wręcz rozbudowaną infrastrukturę drogową traktują jako swoje “prawo”. Nie jest żadną tajemnicą, że często grupy interesu posługują się pojęciem “praw im należnych”, gdy brakuje im rzeczowych argumentów, które mogłyby przekonać tych, którzy w ostatecznym rachunku za “realizację” tych “praw” będą musieli zapłacić. Tak właśnie jest w przypadku miejsc parkingowych, o czym pisze ekonomista Tyler Cowen na stronie The New York Times.

Nie jest moim celem powtarzanie ekonomicznej argumentacji przeciwko subsydiom, regulacjom ustalającym minimalne ilości miejsc parkingowych, itd. Jest to bardzo prosta ekonomia, co oczywiście oznacza, że przerasta możliwości pojmowania tzw. “opinii publicznej”. Zainteresowanych odsyłam do wspomnianego artykułu Cowena.

Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że w Warszawie mamy do czynienia z patologiczną sytuacją dużej ilości tanich (niemal darmowych) miejsc parkingowych. Oczywiście, nie ma znaczenia ile wynosi cena “oficjalna”. Problemem jest jaki koszt w swojej kalkulacji ekonomincznej musi uwzględniać każdy warszawski kierowca. Pomijając kwestię abonamentów dla mieszkańców (pytanie dlaczego ktoś kto mieszka w centrum ma być z tego tytułu dotowany), jak podało ostatnio “Życie Warszawy” jedynie 3,3% niepłacących za postój dostaje mandaty, co oznacza, że nikt rozsądny za postój płacić nie powinien.

Nawet jeśli by podniesiono realne ceny parkingów miejskich (tzn. zwiększono ten śmieszny odsetek i jednocześnie zmieniono cenniki), to i tak nie rozwiązany pozostanie podstawowy problem, czyli kwestia kosztów alternatywnych takiego wykorzystania ogromnej ilości przestrzeni miejskiej, którą zajmują miejsca parkingowe. Czy ktoś w ogóle zastanawia się, ile rzeczywiście kosztuje nas Warszawa “przyjazna kierowcom”? To, że kosztów nie widać, gdyż są “ukryte” za regulacjami i wszelkiej maści subsydiami, to nie znaczy, że ich nie ma. Gdyby ktoś pokusił się o ich oszacowanie, na pewno lektura byłaby to interesująca lektura i oczywiście zostałaby całkowicie zignorowana.

Czy ktoś w ogóle zastanawia się, czy developerzy stawiający budynki w centrum Warszawy pozwoliliby sobie na stawianie przy nich parkingów, gdyby nie byli do tego zmuszeni przez regulacje prawne? To nie rynek odpowiada na popyt miejsc parkingowych i “zachęca” kierowców do dojeżdżania własnymi samochodami do centrum, co wiąże się z wypadkami, zanieczyszczeniem powietrza, zmarnowanym czasem w korkach, itd. To nie rynek jest odpowiedzialny za te “efekty zewnętrzne” (ang. externalities).

Cytując wspomnianą publikację w NYT: Za darmowe parkowanie płacą wszyscy z wyjątkiem kierowców.

Related